Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/453

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   451   —

w ciszy wiejskiej. W miastach okłamywano mnie, targano nerwy, przeszkadzano pracy, nawet bombardowano — — ale przywykłem do miejskiego swędu i stuku, do atmosfery Zarwańskiej ulicy. — Majaczące mi z lat dziecięcych wspomnienia życia — nie gościny — na wsi rozrzewniają mnie czasem, ale nie nęcą, już. Niezdrowo próbować nowego życia na starość. Życie w miastach jest sztuczne i trochę cuchnące, ale zawiera w sobie podnietę... alkohol, bez którego trudno mi się obejść.
— A gdzież obcowanie z ludem wiejskim, o którego przyszłości tyle mówisz? — nadmienił Gimbut.
— I to nie dla mnie. — — Bo cóż to znaczy: obcować z ludem? Trzeba go dźwignąć, uczyć i uczyć! Potrzeba pewnej finansowej potęgi, o którą Zosię i mnie zapewne nie posądzasz. — — Mogą to robić jacyś Linowscy z Inogóry, ale my? — — Stać się zaś bakałarzem w szkółce wiejskiej, to na zakończenie karjery polskiego literata trochę... zbyt ascetyczne.
— Ręczę, że pani Zofja przeniosłaby chętnie swą akcję edukacyjną na wieś — przypuszczał Gimbut.
Ale zapytana zkolei pani Zofja nie okazała również zapału do projektu skleconego na powietrzu bez realnych podstaw.
Jednak przemyślny i uparty Litwin budował w cichości plan poważny. Składał go tymczasem z potrzeb i aspiracyj przyjaciół, które wybadał gruntownie podczas ich pobytu w Rudnikach. Nie mogąc sam wykonać planu, pomyślał o współdziałaniu możnych osób przyjaźnie usposobionych dla obojga Sworskich, — o Linowskich z Inogóry. — Opuszczał czasem poranną