Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/432

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   430   —

Pani zajęła się podaniem herbaty, a Sworski wypytywał Rewiatyckiego przyjaźnie:
— Więc pozostałeś pan jednak w wojsku, panie Adamie?
— Nie z powołania — odrzekł wesoło Adachna — sam mógł mistrz zauważyć, że nie wyrywałem się do wojska w początku wojny.
— No, inne były szeregi — tłumaczył uprzejmie Sworski. — A teraz czuje się pan dobrze w wojsku polskiem?
— Jak ryba w wodzie. Przywykłem do munduru i już się w nim tu i ówdzie, to i owo zdziałało.
— Prawda, jest pan już... — oglądał Sworski epolety Rewiatyckiego.
— Majorem, do usług.
— I z jakiemś przeznaczeniem czynnem?
— Jestem oficerem łącznikowym pomiędzy dwoma ministerjami: spraw wojskowych i spraw zagranicznych.
— Doprawdy? jest taka funkcja?
— Dla mnie ją stworzono — odrzekł Adachna lekko, lecz z nietajoną dumą. — W Sprawach zagranicznych służę za tłumacza do języków romańskich.
— Tak pan expedite umie po włosku?... po hiszpańsku?
— Nauczyłem się. Gdy kto zna łacinę i francuski — furda! — strzepnął palcami.
Po tak świetnie wytrzymanym egzaminie Rewiatycki przeszedł do ofenzywy indagacyjnej:
— Ależ państwo siedzicie tu zupełnie incognito! Nigdzie Was nie widać.