Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   41   —

— O nie! — odrzekła Zofja z głębokiem przekonaniem. Myśmy go widzieli w twarzach ludzi ze Strużan!
— Więc przeszedł przez Strużany? Taki sam? — I mówił co? — sypały się zapytania.
— Jakżeż nie przeszedł! — mówił dalej Bronek. — Wszyscy go widzieli: w habicie, w trepkach, kosztur miał z krzyżem. Tylko jedni mówią, że stary, drudzy, że krzepki, jak dąb. A chodzi tak szybko, że kiedy wyszedł ze wsi, to im topniał na drodze, niby ten szary wilk, co zmiata. Tak mówili.
— Powtórzyli ci, co mnich mówił? — badał ojciec Bronka.
— Powtarzali rozmaicie, a spierali się jeden z drugim: tak powiedział — nie tak. Wogóle jednak zrozumieli, podobnie jak Serwacy, że nadciąga wojna, że zburzone będą chaty i pałace, że kto żyw, musi spełnić swój obowiązek względem ojczyzny...
— Powiedział jeszcze — dodała Zofja z namaszczeniem: „powódź nędzy ogarnie lud cały, ale kto nad powódź przerośnie, zakwitnie na ziemi własnej i wolnej“.
— Prawda — potwierdził Bronek — to nam powtórzył stary Bednarczyk.
— Pięknie powiedział! — zawołał mocno Sworski.
Niewiele więcej dowiedziano się od wywiadowców. Zaczęła się dyskusja między słuchaczami. Jednych opowiadanie przejęło do głębi, drugich zaciekawiło, innych pobudziło do sceptyzmu i żartów. Niedowiarstwem odznaczyli się głównie: kapelan i Rewiatycki — niby ksiądz i niby poeta.