Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   39   —

— Już sama nie wiem... Przyznałam się panu, że mam w tem swoją rachubę.
— Czy pani zdolna jest do kochania — naprzykład wrogów kraju? Pani Linowska zakłopotała się. Wywiad stawał się zbyt już kategorycznym. Pomyślała chwilę nad odpowiedzią:
— Naturalnie, że nie lubię Rosjan, Prusaków, ale... Mistrz mnie trochę onieśmiela.
— Nie jestem mistrzem, pani hrabino, bo nic mistrzowskiego dotąd nie wykonałem. Ale pani po mistrzowsku spowiada się bez wyznania.
— Więc powiem. Nie znoszę dzikości Moskala, albo hipokryzji i szalbierstw Prusaka, jak i innych wstrętnych przywar. Ale gdy kogoś już mam przed oczyma, czy on cudzoziemiec, czy nawet złoczyńca — widzę w nim człowieka i gotowam się nim zainteresować.
— Tak... to już pani jest nieuleczalna.
— Z czego? — zawołała pani Wela zadziwiona.
— Z dobroci.
— Więc to wada? — Nie; wielki dar i rzadki. Ale cnoty są czasem zbędne, naprzykład altruizm podczas walki.
Poczuwszy powiew polityki, pani Linowska przerwała rozmowę zapomocą ugodliwego zdania:
— Tak, ma pan słuszność.
I po chwili zaczęła zupełnie o czem innem:
— Jaka śliczna panna Czadowska! Czy to pańska krewna?