Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/400

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   398   —

Polski. A to jest stan kraju wyjątkowy i mocno niepokojący.
Magnetyzm wzroku pani Zofji zatrzymał dalsze objekcje i zastrzeżenia Gimbuta, który okazał niezwykłą ustępliwość:
— Taak... można to powiedzieć... — mruknął tylko i zamilkł.
Ale już i Sworski przypomniał sobie, że lekarz zakazał mu podnieceń, nawet dyskusyjnych, a zauważył też, że dyrektor ustępuje mu tylko przez wzgląd na jego stan zdrowia. Pierwszy zatem przerwał posiedzenie na werendzie, zwłaszcza że i Gimbut wybierał się na codzienną inspekcję fabryki.
Małżonkowie poszli na przechadzkę po ogrodzie, on wsparty na jej ramieniu.
— Masz zawsze słuszność, mój drogi. Ja cię rozumiem — mówiła Zofja gorąco.
— Bośmy oboje już doszli, Zosieńku... To jest: ja doszedłem. Ty byłaś oddawna mądra w swej polskości, bez wielu słów, w czynach...
— Boś ty szukał dróg rozumem, a ja uwierzyłam bez zastrzeżeń w Przykazania.
Szli powoli, przywarci do siebie ramionami, w zupełnym dostroju.
— Jednak ten kochany Dominik — rzekł po chwili Tadeusz — ma pewne złudzenia co do czystości zamiarów naszej lewicy.
— No — odrzekła Zofja — bo sam jest postępowcem, przyjacielem ludu, wyznawcą rozumnej demokratyzacji. To się dawniej nazywało przekonaniami „lewicowemi“. On zapomniał, albo może nie zauważył,