Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   363   —

— Chyba już nie tej nocy — odrzekł Sworski, spoglądając na zegarek — już po pierwszej.
— Gdzie dziś na świecie jest najspokojniej? — mówiła znów pani Łabuńska, pragnąc koniecznie zmienić rozmowę — gdzieby można tak zapaść... i zasnąć aż do końca wojny?
— Tam, gdzie niema ludzi — na Saharze — zażartował Sworski.
— Nie chciałabym. Ale przyznam się ze wstydem, że chętnie znalazłabym się w Nizzy. Nie dla zabaw ale dla pysznego morza, dla kołyszącego klimatu. Już tam przecie wiosna....
— Lepiej w Indjach — przebudził się Celestyn.
— Co ty mówisz! — rzekł Sworski. — Indje są zmobilizowane od maharadżów do pariasów. I tam panuje trawiąca gorączka wojenna.
— Najlepiej w Warszawie — rzekł znowu Łuba. — I tam Niemiec i tu Niemiec. — — Ale zawsze tam ze swoimi, za swoje...
Rozmowy zamierały. Wino działało już raczej na sen, niż na podniecenie umysłów. Posiedziano jeszcze kwadrans w rosnącej ciszy zewnątrz i wewnątrz mieszkania, poczem gospodarz domu zaproponował, aby jednak udać się na spoczynek; czas będzie wstać, gdyby dano sygnał. Zaczęto życzyć sobie dobrej nocy.
Życzenie okazało się ironicznem. Zanim towarzystwo rozeszło się, przeraźliwy dźwięk alarmu bębnionego w zawieszoną blachę rozległ się na podwórzu i zatargał nerwami tem dotkliwiej, że już zapadły w półsenne ukojenie.