Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   361   —

do rozmowy, choć noc była późna. Dobre wino krzepiło tez animusze i humory. Pani Łabuńska i córki pociągały też z kielichów, zdecydowane na czuwanie razem z mężczyznami przez tę noc błękitną w zagrożonej twierdzy.
— Przyznaj się pan, panie Tadeuszu, że oczekujesz dzisiaj z upragnieniem Niemców — odezwał się Stefan Łabuński z filuternym uśmiechem.
— Oczekuję ich — odparł Sworski bez wahania. — Skoro wiemy już, że idą z dwóch stron na Kijów — pizyjdą. Nic tu moje sympatje, lub antypatje nie pomogą.
— Ale wolisz pan, żeby przyszli jak najrychlej.
— Wolę. Narazie jest to usunięcie grożącego nam osobiście niebezpieczeństwa. A politycznie — dzień pierwej, czy dzień później niema tu znaczenia. Wilhelm zdobędzie którąś tam z rzędu obcą stolicę z równą łatwością, jak poprzednie. Ale — może mu to nie pójść na zdrowie.
— Jesteś pan nieubłagany, panie Tadeuszu. Przecież, abstrahując od naszych sympatyj osobistych, musimy przyznać, że naród, który potrafił w swym zwycięskim pochodzie zajść aż tutaj, jest wielkim narodem, a jego monarcha i wódz, choć ma niektóre usterki, będzie kiedyś wielbiony w historji, jako bohater.
— Panie Stefanie, nie piszmy historji zbyt pośpiesznie. Patrzymy na nią nadto zbliska i odcięci jesteśmy przez kordony i fronty od dalekich miejsc, gdzie się rozstrzyga prawdziwra walka. Tryumf kijowski, którego doczekamy dziś, albo jutro, może być