Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   349   —

zwierza drapieżnego, który przybył tu stadem, pozabijał, nażarł się i powoli zasypiał. Groza i strach ustąpiły miejsca rezygnacji na los mizerny, haniebny, lecz przecie dla chwilowego utrzymania życia dostateczny. Nie sypały się już zabójcze szrapnele z za Dniepru — rzadziej zdarzały się nieobliczalne w skutkach rewizje — bójki uliczne ustały prawie zupełnie, a gdy dochodziły do uszu trzaski broni ręcznej z Carskiego sadu, tłumaczono je sobie dość obojętnie: jeszcze tam jednego oficerka wytaszczono z piwnicy i odesłano do „sztabu Duchonina“ — między mary...
Nawet zawziętość bolszewików do grabieży, choć nie osłabła zasadniczo, okazała się mniej skuteczną z powodu lenistwa wykonawców i braku organizacji. Dziesięciomiljonową kontrybucję ściągnięto niespełna; rzadko który z czeków wymuszonych przez łupieżców został zrealizowany; wybuchały zgiełki przy rabunkach składów alkoholi i piwnic prywatnych, ale i te głuchły już wyczerpane, konając w chrapaniu spojonej tłuszczy.
Dowiedzieli się naraz mieszkańcy Kijowa, że srogi Murawjew opuścił miasto, kierując się do Odesy, tutaj zaś pozostawił jakiś oddział „czerwonej gwardji“, sklecony naprędce z dezerterów i różnego hultajstwa. — Włóczęgów, których i dotąd nie brakło w Kijowie, pomnożył żywioł prawdziwie po rosyjsku rewolucyjny: otwarto wszystkie więzienia kryminalne i — tłum kajdaniarzy, natychmiast uzbrojony, rozsypał się po mieście, pałając zemstą za sądy burżujów i żądzą użycia swobody. Położenie stawało się mocno skom-