Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/344

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   342   —

Ale wszyscy poczuli ogromną ulgę i w radosnem usposobieniu zasiedli do śniadania, do którego choć brakowało świeżego chleba i wielu innych dodatków, było przecie rozkoszne. Jakże! po przebytej szczęśliwie rewizji bolszewickiej i wśród ciszy okolicznej, zaledwie gwarzącej szmerami kilku głupich strzałów z ręcznej broni!
Jednak pod koniec śniadania usłyszano spazmatyczny, rzewny płacz kobiecy z sąsiedniego kredensu.
— To Paulinka tak lamentuje. Co się stało?! — rzekła pani Łabuńska troskliwie, wstała od stołu i przeszła do kredensu.
Ale że drzwi pozostały otwarte, rozmowa i widok uraczyły wszystkich siedzących przy stole jadalnym.
— Nie chcę tu być, nie chcę! — wołała pokojówka, zanosząc się od płaczu — tu zabijają ludzi!
— Gdzie? kogo?! — Zastrzelili go na podwórzu — — widziałam! Rzucili z mostu na dół — leży tam!
— Kto? — — Uspokój się, Paulinko!
— Co on im był winien? — wytaszczyłi z piwnicy i zaraz pod ścianę!
— Mówże wyraźnie, bo nie rozumiem.
— Oficera „praporszczyka“. Schował się do piwnicy.
— Znałaś tego oficera?
— Nie znałam. Ale jakże?! Człowieka w moich oczach mordują! Ja nie chcę, nie chcę! Pójdę sobie stąd!
— Bredzisz, dziecko. — Dokąd pójdziesz? — A ten oficer może im co i zawinił?