Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   340   —

dzwonić, a następnie, gdy mu otworzono, wdzierał się do wnętrza z nastawionym bagnetem, — Sworski otworzył swoje drzwi narozcież. Gdy następnie usłyszał zbliżanie się ciężkich butów po schodach, ukazał się we drzwiach z miną gościnną.
— Ty kto takoj? — odezwał się drab poprzedzający kilku innych, z karabinem w ręku, lecz nieumundurowany. Twarz miał ordynarną, młodą, zeszpeconą przez rozpustę; ale wyraz z umysłu groźny łagodziło zdziwienie. Nikt dotychczas tak uprzejmie nie oczekiwał go przy drzwiach otwartych. Na zapytanie odpowiedział Sworski po rosyjsku:
— Ja Polak. I mieszkają tu sami Polacy.
— Nu, my do was dzieła nie mamy. A są tu u was kontrrewolucjonery, oficery i oręż?
— Oficerów niema. Broń, jaką mamy, pokażemy.
Za pierwszym weszło do przedpokoju pięciu towarzyszy, którzy pomimo różność typów i ubiorów, mieli wspólne rysy znamienne: bezwstyd i opieszałość. Zdawali się wszyscy wychodzić przesyceni z jakiejś brudnej orgji.
Nic podobnego do rewizji policyjnej, lub żandarm — skiej. Żadnych zapisywań, podstępnych pytań, żadnych manier biurokratycznych. Tylko łażenie po pokojach i głupkowate oglądanie zarówno osób, jak mebli, sprzętów i obrazów. Patrzyli na wszystko mętnemi, pijanemi oczami; zdawali się zapominać o celu odwiedzin.
Gdy im podano dwa browningi, obejrzeli pobieżnie i schowali do kieszeni. Gdy zaprezentowano broń myśliwską w pudle, odrzekli krótko, że im takiej nie