Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   330   —

pod samą kosą śmierci — — bo gdyby pozostał był jeszcze kilka sekund w swoim pokoju....? Co teraz ma robić? — Wołano: do piwnic! — — Na co to? Zajść tylko za największą ilość murów zasłaniających od armat. — — Ale prawda! co się dzieje u Łabuńskich? — Tam zaraz pobiegnę.
Osadził się na tym projekcie. Skoro doszedł do parteru, ujrzał tłum ludzi tłoczący się do podziemi. Celestyn cucił omdlałą dziewczynkę. Krzyknął mu Tadeusz:
— Ja do Łabuńskich. Ostrożnie przez podwórze!
Pomimo zgiełkliwego zakotłowania wszystkich lokatorów, wielkie podwórze było zupełnie puste. Wysoki łuk bramy głównej od ulicy Instytuckiej, skąd przychodziły co chwila pociski, był otwarty, zasłonięty tylko ażurową kratą żelazną. Ten szeroki otwór mógł dać przelot szrapnelowi na podwórze.
Sworski zatrzymał się na chwilę i obejrzał podwórze. Pociski uderzały w mury, lub świszczały, przelatując ponad dachami. Po każdem uderzeniu w mur frontowy sypały się aż tutaj, przy podwórzu wewnętrznem, tynki ze ścian, stękały całe betonowo-żelazne gmachy, łoskot dochodził chwilami do takiego natężenia, że Sworskiemu przemknęła myśl przez głowę: rychło zaczną się na dobre walić mury? — Jednak skorygował zaraz to lajowskie przypuszczenie, widząc naokoło mury wcale nieodchylone od pionu. Jedyne niebezpieczeństwo przedstawiało przecięcie otworu bramy podczas nieustającego bombardowania. Na to jednak trzeba było zdecydować się, chcąc przejść do mieszkania Łabuńskich. Sworski posunął przy