Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   323   —

prawem ten bezczelny ryzykant, Petlura, brom miasta, którego nie może obronić ze swemi sześciu czy ośmiu armatkami? Gdyby miał wojsko, powinien był stoczyć walkę z napastnikiem przed jego dojściem do miasta, z tamtej strony Dniepru. A skoro wojska, ani armat nie ma, jak może dawać powód do bombardowania swojej stolicy? To mi patrjota!
— No i tam ci niegorsi — odrzekł Łabuński. — Rosjanie przecież, a bombardują bezbronne miasto, „macierz grodów ruskich“!
— Godni siebie szermierze! — dodał Sworski.
Nie śpieszył się nikt z towarzystwa do swoich spraw dziennych, które z konieczności zredukowane zostały do minimum. Na ulicę trudno było wychodzić. Pracy intelektualnej nie warto było rozpoczynać przy ciągłym akompanjamencie grzmotów armatnich, do których już ucho przywykło, lecz umysł nie mógł ich przyjmować obojętnie, bo nie przewidywał ani ich skutków, ani końca. Z dniem każdym kanonada wzmagała się i rosło zgorączkowanie mieszkańców miasta. Zaczynały krążyć wieści paniczne.
Dowiedziano się w mieście, że na czele wojsk oblegających stoi pułkownik Murawjew, herszt zdolny do skrajnych okrucieństw. Zwłaszcza na Polaków nazwisko to, przypominające kata Wilna z r. 1863 sprowadzało trwogę przez samo swe brzmienie. — Opowiadano także, że bolszewicy strzelają dotychczas z dział mniejszego kalibru, ale jeżeli miasto zaraz się nie podda, zaczną strzelać z dział ciężkich i pociskami tak silnemi, że jeden może rozwalić parę pięter