Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   311   —

między ułanów? Przecie kieruje nami wybornie Mościcki — i to nie rewja — nawet pułkownika niema na podwórzu. — O, patrz! — rozszerzyły się gęby chłopom, śmieją się. Musiał im palnąć generał jaki dowcip — jak on to umie — w guście żołnierskim.
Patrzyli jeszcze przez chwilę, ale nie słysząc stąd wyrazów, nie mogli brać udziału w dziarskiej wesołości, która zapanowała na podwórzu. Nareszcie generał, po jakiejś krótkiej przemowie, poszedł zpowrotem do domu.
— No, możemy iść na śniadanie. Teraz już na pewno zadzwonią.

∗             ∗

W godzinę później 1-szy pułk ułanów w ordynku bojowym, szóstkami, wyruszał traktem do Bobrujska. Na czele jechał konno pułkownik Mościcki w grupie oficerów, między którymi był Linowski. Wśród zaśnieżonych pól to wojsko widoczne zdaleka, na podziw szykowne, urągało wspaniale zawiściom i zasadzkom zbolszewizowanych oddziałów rosyjskich. Trzymano się jednak na baczności: przed pułkiem szedł w pewnem oddaleniu półszwadron przedniej straży, a uprzednio, wczoraj wieczorem, wysłano niewielki patrol, któryby drogę zbadał na dalszym dystansie.
Jakoż na piątej wiorście od Dukory przednia straż napotkała powracający ów mały patrol, który oznajmił, że bolszewicy siedzą z kulomiotami w lasku nieopodal od traktu na siódmej wiorście. Dzisiaj o świcie patrol został ostrzelany z tego lasku.