Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   29   —

Dbał o promieniowanie kultury na posiadłości sąsiednie. Naśladowali go sąsiedzi obszarnicy, korzystali z jego rad i pomocy włościanie. Do ozdoby inogórskiego państwa przyczyniała się też niemało piękność kraju, obfitującego w lesiste pagórki i wody.
Przy późnym podwieczorku na murawie parku dobrze było ludziom zgromadzonym. Każdy po swojemu brał udział w rozkoszach gościny i w łaskach kwitnącego lata.
Prezes Linowski, mówca wytrawny i przywykły do posłuchu, starał się rozstrzelone rozmowy skupić i podnieść do wyższych tematów, do jakichś wniosków ogólnych, jakby miał ambicję, że to a to u niego w Inogórze powiedziano, ogłoszono, albo i uchwalono. Cieszył się też z doskonałego funkcjonowania pałacowych urządzeń.
Odmienne aspiracje miała pani Wela. Promiennym uśmiechem dziękowała gościom, że przybyli i przepraszała, że do nich poskoczyć nie może. Ubrana bardzo starannie, młodsza z pozoru, niż wiek czterdziestoletni, który przekroczyła, wyglądała jak model damy, celowo unieruchomiony do portretowania. A przecież ani źdźbła pozy nie miała w swej naturze, rwącej się do życia, kochającej nałogowo ludzi, nawet bylejakich, dosięgalnych przez jej rozrzutną dobroczynność i uprzejmość. Tylko los przeklął ją, kilka lat temu, chorobą mięśni w nogach, z której pani Wela leczyła się powoli. Dawniej zawołana tancerka i amazonka, przeszła nagle do stanu spoczynku, potem do powolnej rekonwalescencji, która była udręczeniem dla żywej i przedsiębiorczej kobiety. Ale