Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   304   —

— Ale zauważ, jaki wiatr ciepły i pożywny przychodzi od Dniepru, jak słońce głaszcze — gadał Celestyn, oderwany od podłych spraw bieżących.
— Chyba że tak? — grzać się na słońcu, gdy przebłyśnie — chwytać odrobiny życia niezarażone — i nie myśleć o wielkich linjach zbiorowego istnienia. — — Ja tak nie umiem.
Zasępili się obaj, zamilkli, nie przestali jednak wdychać dobrego powietrza ani odczuwać pięknego widoku. Tyle było ich pożytku i udziału w tym obcym chaosie.

∗             ∗

Pogoda nie uśmierzyła bojowych temperamentów, które jednak doczekały zmroku, aby w ciemnościach dokonywać swych bohaterstw. O zmroku zawarczały kulomioty i do późnej nocy słychać je było coraz gdzie indziej, jako też strzały z karabinów i z browningów. Walka, jak zapalony płyn, rozlała się dużo szerzej, niż wczoraj, w kierunkach przypadkowych, dążąc za kaprysami ruchów tłumu i wojsk rozmaicie usposobionych. Walczyły bowiem wojska najrozmaitszych autoramentów i z nieuchwytnemi zamiarami. Wyglądało powierzchownie, jakby stronnicy wolnej Ukrainy walczyli z rosyjskim rządem centralnym o posiadanie Kijowa. — — Ale resztka wojsk, niegdyś carskich, ulokowana w Kijowie i okolicach, była pod komendą rządu, obecnie bolszewickiego, który nie protestował wyraźnie przeciw powstaniu wolnej Ukrainy. Nadto wojska i tłumy ukraińskie były wybornym materjałem na bolszewików. Dodawszy do tego bunt