Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   285   —

wojska polskiego n a Ukrainie; że przez Kijów zdąża do Kaniowa.
Natychmiast Stefan Łabuński z żywem zajęciem rozgadał się o formacji wojska, którą to sprawę nazwał bardzo potrzebną, i oświadczył, że co do jej czynnego poparcia porozumiewa się właśnie z panem Tadeuszem Sworskim.
— Ach, ze Sworskim. — Znam go dobrze. Już się z nim widziałem; mamy się spotkać jutro — rzekł Bronek.
— Doskonale! — ucieszył się Łabuński. — Maryniu! — rzekł do żony — zaproś na obiad jutro pana Sworskiego i tego drugiego pana...
— Pana Łubę?
— Tak, tak.
— Bo mam nadzieję, że Bronek zechce się u nas stołować, póki tu bawi?
— Dziękuję wujowi — odrzekł Linowski — jutro na obiad przyjdę z wielką przyjemnością.
Łabuński, przyglądając się ponownie z upodobaniem Bronkowi od stóp do głów, zagadnął poufale:
— A jakże tam było pod Krechowcami? co?
— Było, wuju; już ta karta odwrócona. Mnóstwo innych zadań jest przed nami.
— Niby... że już dzisiaj bić się z Niemcami — nie jest wskazane? — zapytał Łabuński, udając zmarszczeniem czoła przenikliwość polityczną.
— Dlaczego nie? — owszem, wuju. Ale żeby się bić z kimkolwiek, trzeba mieć najprzód armję polską.
Łabuński godził się dzisiaj na każde zdanie młodego Linowskiego, którego widocznie chciał pozyskać za-