Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   275   —

— To prawda, że pan mógłby mówić ze mną o czem innem. Jak światowiec i artysta. Ale widzę, że się pan zaraził ogólną politykomanją.
Sworski nie zaprzeczył, lecz nie starał się już o wynalezienie tematu przyjemniejszego dla tej pani. Wyszedł wkrótce z mglistem przeczuciem, że nie powróci już do tego domu.

∗             ∗

Tego dnia czuł się Sworski zmobilizowanym do sprawy specjalnej polskich formacyj wojskowych na Ukrainie, postanowił więc dzisiaj jeszcze zapukać do innej kasy pancernej i wybrał się do mieszkania Stefana Łabuńskiego, ojca Hanki. Łabuński dużo mniej chytry od Hornostaja — myślał Sworski — a chociaż o polityce mętne ma pojęcie, może mieć w zanadrzu polskie serce, bo i dom jego i gest i zacięcie są przecie polskie; te poszlaki zewnętrzne mogą coś głębszego znaczyć. A żona i córka są na pewno Polkami. To jeszcze bardziej obiecujące, bo w rodzinie zdaje się panować harmonja.
Z jakąś zatem otuchą poszedł do Łabuńskiego i zastał go w mieszkaniu.
Zaledwie rozpoczął swą kwestarską exortę, spostrzegł, że wcale nie naprzykrza się Łabuńskiemu, który wymowne dawał oznaki jednomyślności. Po pierwszym punkcie w przemowie Sworskiego, Łabuński wpadł sam w ożywioną perorę: Przekonany jestem o potrzebie tworzenia polskiej siły militarnej. Jest to obowiązek i patrjotyczny i praktyczny. Tylko ponieważ te formacje są dotąd