Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   240   —

— Z cyklu szkiców do dziejów Polski. Gdzieś to już widziałem. Czy nie na wielkiej wystawie we Lwowie? — rozpamiętywał Sworski.
— Był tam mój obraz.
Gołowin milczał. Aż Hornostaj poczuł się do obowiązku objaśnienia:
— Nasz przyjaciel nie jest wielkim zwolennikiem Matejki.
— Owszem — protestował Gołowin. — Uznaję ogromną siłę i wyrazistość. Postacie wykrojone z Grunwaldu — Kazanie Skargi. — — Ale, na mój gust — za wiele we wszystkiem polityki.
— Jabym to nazwał raczej patrjotyzmem — poprawił Sworski.
— Zgadzam się. Ale często patrjotyzm graniczy z partykularyzmem. Dzieło sztuki przesiąknięte takim pierwiastkiem może nawet bardziej się podobać jednym, ale dla innych być co najmniej... nieprzyjemne. Trudno Rosjaninowi kazać podziwiać „Batorego pod Pskowem“, albo „Iwana Groźnego“. A Niemcy znosić nie mogą „Grunwaldu“ i „Hołdu pruskiego“.
— To już nieodłączne od malarstwa historycznego — zaoponował Sworski. I wkraczamy w krytykę tematu. Po nad nią jest wysoka krytyka czysto artystyczna, którą właśnie od godziny uprawiamy.
Pomimo grzecznych ustępstw obustronnych, pewien chłód przewiał doskonałe porozumienie różnoplemiennych znawców sztuki. A że przegląd obrazów był skończony, trzej panowie usiedli w fotelach i zapalili papierosy. Rewiatycki ulotnił się już wcześniej pod