Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   233   —

— Poznałem go przy wybuchu wojny; znałem go krótko, ale mogę powiedzieć: dobrze.
— A teraz czy pan nie wie, co on porabia, po Krechowcach?
— Jakto: po Krechowcach?
— Był przecie w tej szarży. I jest w pierwszym pułku ułanów.
— Tego nie wiedziałem! Byłem w Petersburgu. — — Cieszy mnie bardzo ta wiadomość.
— A wie pan, że on dawniej służył gdzie indziej? — rzekła Hanka jeszcze ciszej.
— Niech mi pani to powie wyraźniej.
— W legjonach.
— To wiem ze wszystkiemi szczegółami, bo mieliśmy nawet wspólną przygodę.
— Teraz pan mnie strasznie zaciekawia.
— Opowiem pani, skoro już powiedzieliśmy tyle. Ale tutaj chyba trudno?
— Więc gdzie indziej... Pan zapewne będzie łaskaw przyjść do nas, skoro przyszedł do Hornostajów?
— Z pewnością. Kiedy będzie najdogodniej?
— Jutro o tej samej godzinie.
— Stawię się.
Rozmowa mogłaby trwać i dłużej z zachowaniem ostrożności, ale zaszła inna przeszkoda. Zjawił się Rewiatycki, przywitał się z Hanką i ze Sworskim, odszedł, ale zerkał misternie w stronę tej niespodziewanej pary. Powstali z miejsc, udając się, niby obojętnie, do innych rozmów.
Uczyniło się luźniej około pani Hornostajowej, więc Tadeusz przysiadł się do niej.