Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   231   —

podwórze; wielkie okna na piętrze wycelowane były na malowniczy wąwóz, pełen drzew i architektury, jeden z charakterystycznych dla Kijowa widoków.
Sworski, przechodząc przez jasny korytarz na piętrze, zauważył między obrazami parę dobrych płócien włoskich i holenderskich, zamiast nieuchronnej galerji nudnych przodków. — — Ale trzeba było najprzód powitać panią domu.
Gości było więcej, niż Sworski spodziewał się ich zastać w tych zaburzonych czasach, ale nie dojrzał bliższych znajomych. Pani Hornostajowa po przywitaniu zaprosiła go, aby usiadł przy niej, lecz rozmowa z gospodynią domu w uświęconych dniach przyjęć jest prawie niewykonalna. Właśnie napływali goście; trzeba było co chwila powstawać i ustępować miejsca naprzykład starszym damom. Tadeusz cofnął się nieznacznie ku dalszym krzesłom. Wtem Hanka Łabuńska opuściła swe miejsce przy siostrze i przysiadła się do Sworskiego:
— Pan nie chciał wcale ze mną rozmawiać tamtego dnia w Yacht-klubie.
— Nie śmiałem. Trzymałem się ze starszymi; panią zaś otaczała młodzież.
— Jaka tam młodzież! siostra, kuzynka i kuzyn.
— No i Rewiatycki...?
— Ach tak! pan Rewiatycki. — Zajął mnie nawet specjalnie, bo odgadł, o kim ja pomyślałem. Nie wiem, jak on to zrobił.
Sworski zamilkł na chwilę, oglądając nowo zjawiające się osoby. Więc rezolutna Hanka znowu zaczepiła go: