Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   220   —

bronili i waszych praw, choćbyście pozostali, jako polska kolonja, pod Rosją, czy pod Ukrainą.
— Pięknieby to było, ale nie idzie wcale ku temu — odrzekł Hornostaj z goryczą.
Łabuński zaś wytrzeszczył na Sworskiego oczy groźne, czy olśnione? — potem je zmrużył protekcjonalnie i rzekł:
— Wszechpolak!... — — Ale ja chciałem mówić o rzeczy bliższej i realniejszej. Dochodzi do tego, że nie jesteśmy już panami we własnych, rodowych majątkach.
— To przykre... — odrzekł Sworski.
— Hady zagarniają nam ziemie i zbiory.
— Może się to zmieni?
— Otóż zmienić się może tylko w razie zajęcia nas przez Niemców. Dlatego ja ich oczekuję z upragnieniem, przyznać się muszę.
— Chyba dla chwilowej obrony? Bo na stałe... nie radzę.
— Ależ, panie Sworski, pan sobie nie zdaje sprawy z naszego położenia. Jeżeli Niemcy tu nie przyjdą, albo przyjdą na krótko, chłopi nas wywłaszczą i ograbią, albo i wymordują!
— To rzeczywiście tragiczne. — — Nie widzę tu innej rady, jak czekać normalnego rządu.
— Przecie nie Sowietów, które ukradną nam ziemię. — A zatem Niemców, albo... powrotu Dynastji.
— Nawet powrotu dynastji rosyjskiej?! — zadziwił się mocno Sworski.
— A cóż panie? Żyć przecie trzeba. Skoro nie będzie tu naszej własności, nie będzie i sprawy