Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   219   —

ciężą? — Nauczą nas gospodarstwa — dodał z miłym uśmiechem.
Sworski zajrzał bez gniewu, owszem z pewną litością, w przepaść, która dzieliła przekonania polityczne Łabuńskiego od jego własnych. Nie odpowiedział. Hornostaj zauważył niesmak w rozmowie i chciał go zatuszować.
— Ach, mój przyjaciel jest niepoprawnym germanofilem.
— A pan hrabia? — zagadnął Sworski.
— Ja nie. Ja Niemców cenię, jako gatunek ludzki, jako siłę solidarności, ale żeby to byli nasi przyjaciele tego rzec nie można. Jednak widzi pan, tutaj Niemcy przyjdą.
— To może być — rzekł Sworski.
— A Rosji już niema — ciągnął dalej Hornostaj. — Więc, radzi nie radzi, musimy być z Niemcami. Dobrze wam tam, w Królestwie; macie już jakąś niezawisłość. Wszyscy deklarują niepodległość Polski, od Stanów Zjednoczonych aż do tych bezecnych Sowdepów. Wy się wyrobicie. Ale my tutaj, bez natychmiastowej pomocy — zginiemy.
— Jakżeż to? — rozgrzał się Sworski — albo zginiemy wszyscy razem — w co nie wierzę — albo odrodzimy się wszyscy, jako wolny naród. A tego niemieckiego szachrajstwa, zwanego niezawisłością kawałka Polski, nie można utożsamiać z prawdziwem odrodzeniem naszem, bo to są dwa wręcz sobie przeciwne wyniki wojny. Niemcy nie mogą odbudować nas na swoją zgubę, zwycięska zaś Ententa musi wskrzesić Polskę potężną. Gdy się to stanie, będziemy