Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   196   —

I ujrzał scenę straszliwą. Stara, chwiejąca się kobieta czepiała się kurczowo ubrania młodej, która, wydzierając się jej, dążyła biegiem za mężczyzną. — — Już się odczepili oboje od staruszki — padła — powstała z mozołem i wyciągała bezradnie obie ręce, jakby macając powietrze.
W Celestyna wstąpił duch mściciela krzywdy. Wyprostował się sążniście i prawie groźnie rzekł do Więciorka:
— Widzicie?! — rzucili ją na polu. — Cóż? — weźmiemy ją na wóz?
Ale Więciorek nie zatrzymał się nawet i odrzekł kwaśno:
— Gdzie mam ją brać? Żonę zepchnę z woza, czy co?
Wtedy Celestyn przeszył towarzysza wędrówki spojrzeniem, przed którem tam ten spuścił oczy, lecz zdania nie zmienił.
Celestyn chwycił swój tłomoczek z wozu, zboczył z szosy i stanął przed porzuconą śród pola bezradną istotą:
— Trudno pani iść?... pomogę.
Ale staruszka bełkotała w rozpaczliwem osłupieniu:
— Czy oni daleko?... Wszyscy idą, czy stoją?... A tu kto?
Łuba stwierdził dopiero niechybnie, że staruszka była zupełnie ślepa. Poczuł kurcz litości w sercu i w gardle, ale opanował się i pocieszał, udając spokój:
— Śpieszą wszyscy do punktu żywnościowego, zdaje się że do Słucka — dogonimy — proszę podać mi rękę.