Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   190   —

nadrzu. Tylko gdzie „punkt żywnościowy“ wyskoczy, tego nikt i on nawet nie zgadnie, bo to przez czynowników nowo jest urządzone i kiepsko. Zupę dadzą z byle czego, czaj i po cztery — pięć kawałków cukru.
Kocha starszy Brat bliźniego swego według przykazania — i nietylko porządnego gospodarza, ale nawet prostego złodzieja. Nagada któremu, kiedy go na złym uczynku przyłapie, a potem mu rękę na głowę położy i da jeszcze chleba. Na księdzaby on się zdał, bo i księże ruchy ma. Że to dzieci mrą od chorób i od fatygi, a niepodobna umarłe z żywemi wieźć, a na pogrzeb ani się tu zatrzymać, bo mógłby człowiek drogę i towarzystwo zgubić, wiele się tego drobiazgu przy drodze porzuca niepogrzebionego. — To kiedy zmarło się Walentowemu mizeractwu z naszych wozów i wielkie było po niem płakanie, bo matka nie dawała przy drodze porzucić, starszy Brat sam, siedząc na wozie, krzyżyk foremnie ustrugał i napis na nim położył, kto i czyj, a potem z rodzicami zbiegł z drogi na cmentarzyk, dołek wykopali, krzyż zasadzili i Brat, niby ksiądz pobłogosławił grobowczyk. Potem nas żywych dogonili.
Taka cicha, ale dobra sława szerzyła się w pochodzie o Celestynie Łubie.
Dochodził już do Słucka, srodze zdrożony, ale w usposobieniu dużo lepszem, niż mu je sprawiała bezczynność warszawska. Czuł się nareszcie czynnym atomem w tej wojnie, a nawet kimś dobroczynnym choć w niewielkim zakresie działalności. Polubił swój dorywczy zawód instruktora i przewódcy nieszczęsnych prostaków i odnajdywał w nich wiele cnót i zalet spo-