Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   176   —

osób do gorączkowych projektów osobistych. W drugiej połowie lipca Zofja Czadowska i Celestyn Łuba przyszli przed południem do mieszkania Tadeusza Sworskiego na regularną naradę. Zostawać, czy wyjechać? A także: co znaczy ta wojna rozlazła? Gdzie się podziała siła armji rosyjskiej, na którą tak bardzo liczono?
Tadeusz był niewyspany, blady, lecz nie wyglądał na chorego, tylko na człowieka, który dopiero co przeżył silne wzruszenia. Na biurku przed nim leżały karty świeżo zapisane.
— Pisze pan? — coś do druku? — zapytała Zofja, spoglądając z sympatją na rękopis.
Sworski zwlekał z odpowiedzią. Wziął karty ze stołu, uporządkował, nareszcie się odezwał:
— W nocy rozmawiałem z samym sobą, a raczej z temi „chwiejnemi postaciami“, o których wspomina Goethe w przedmowie do „Fausta“. Pamiętacie? — Znajdzie się tu może część odpowiedzi na wątpliwości, które nas trapią.
— Niech pan przeczyta — poprosiła Zofja.
— Właśnie chciałem to Wam zaproponować.
Zaczął czytać:
Widzę jedno mieszkanie dawno znajome, a bardzo obce. Berliński styl oblepia ściany fałszywą estetycznością i urzędową pychą. Tylko nie zagląda już tu nigdy rudy promień lubieżnej ponęty; niema tu nic młodego, choćby kwitnącego trucizną i zdradą. Pozostał sam stary herszt ciemnej bandy, jak pająk tkwiący pośrodku swej ogromnej przędzy, snutej od wieków na chlubę i pożytek Israela, na zdradę i zgubę