Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   161   —

ich z granic Kongresówki — weźmiemy Prusy Wschodnie, Gdańsk! — — Na południu zajęcie Galicji postępujące wciąż, jest już tylko kwestją czasu. — Dalej pójdzie jak z płatka. Zdawało się iścić zjednoczenie wszystkich ziem polskich — tymczasem pod panowaniem Moskala — ale to tylko stadjum przejściowe do niepodległości. Jeden marzył śmielej, drugi powściągliwiej, ale aura duchowa była ogólnie przesycona podobnemi rojeniami.
Trwało to krótko. Już wypuszczenie armji Mackensena z mniemanych oskrzydleń, wykonywanych przez dziwnych jakichś generałów rosyjskich — Rennenkampfów i Scheidemanów — było niemałem rozczarowaniem. O nowej, skuteczniejszej ofenzywie rosyjskiej na Prusy Wschodnie, Królewiec i Gdańsk przestali wkrótce gadać nawet najzapędliwsi politycy kawiarniani. Niemcy porzuciwszy plan centralnego ataku na Warszawę, wydłużyli i rozwarli szeroko swe kleszcze, okalające Królestwo od północy i południa, gotując się powoli i systematycznie do skoku całem cielskiem na całość ziem polskich. Tylko ofenzywa rosyjska na południu podstępowała aż pod Kraków, gdzie już ptaki, broniące krakowskiego Kapitolu podnosiły zgiełkliwy alarm: Kozacy na Wawelu! — — Ale do tej smętnej konsekwencji nikt się nie kwapił, widząc resztę chaotycznych działań rosyjskiego dowództwa.
Nadciągała ponura, zgniła, ciemna i głupia w umysłach polskich zima. Nikt już nie miał za sobą słuszności: ani ci, którzy zaufali sile Rosji, dziwnie i podejrzanie ociężałej, — ani tem bardziej ci, którzy uwierzyli