Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   156   —

Polak może przypadkiem urodzić się z takim nosem, ale z taką duszą nigdy.
— Według tego portretu — rzekła panna Czadowska — Halevy przypomina jeden typ tragiczny z przed lat dziewięciu. — — Pan Tadeusz pamięta go na pewno?
— Ekscelencję Lorenza Latzkiego? — zgadł odrazu Sworski.
— Ten jakiś minister pruski z r. 1905? — dopytywał się Celestyn.
— Ten pruski, polski, jak sobie chcesz. Niema innych Żydów, jak żydowscy. Ma rację panna Zofja: Halevy należy do tego samego gatunku, co Latzki. Obaj są wodzami Żydów, Machabeuszami. Tylko ta sama flanca nabiera warjantów stosownie do gruntu, w którym wyrosła. Halevy nie wiem, czy się urodził w Polsce? Ale tkwi tutaj oddawna. Dlatego Halevy chodzi nieomal w kontuszu. A Latzki, choć podobno urodzony w Lublinie, jak sam przede mną się rozrzewniał, prowadzi ten sam interes, co Halevy, w Prusach, przybrał zatem postać idealnego Prusaka.
— Czy on dotąd żyje? — pytał Celestyn.
— Żyje.
— Ma pan o nim powiadomienia? — zapytała panna Zofja z niepokojem.
— Niedokładne — odpowiedział Sworski wymijająco.
Nastąpiła chwila milczenia. Celestyn spostrzegł, że o tym Latzkim Tadeusz z Zofją wiedzą dużo, a mało udzielają powiadomień. Przez delikatność chciał się usunąć.