Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   154   —

sze piętro, więc łoskot na poddaszu. Ja i inni chyłkiem ku wyjściu. — Grzmot po schodach zgóry na dół — bęc w nasze drzwi — wpada kształt ludzki wystrzelony jak z armaty i wali się na podłogę. — Żyd. Za nim żandarmi, żołnierze i stróż domu. — Stać! — Stanęliśmy — nie warto spierać się z żandarmami podczas stanu wojennego. — Czy kto zna tego Żyda? — krzyczy żandarm. Ja go tam nie znałem. — Sprawdzali paszporty. Wydobyłem się nareszcie, ale dopiero, gdym stanął na dole pod bramą, dowiedziałem się: Żydowin urządzał na dachu sygnały iskrowe dla Niemców.
Wysłuchano opowiadania bez wielkiego wrażenia. Szpiegostwa Żydów na korzyść Niemców były zdarzeniami powszedniemi. Odezwał się Sworski:
— To drobny pachołek na usługach Niemców. Zapewne go już powiesili. Dużo niebezpieczniejsi Żydzi krążą między nami i wykonują tę samą robotę, a pozbyć się ich nie tak łatwo, jak owego telegrafisty. Był niedawno u mnie w tym pokoju jeden taki egzemplarz. Panna Zosieńka może go zna? — Samuel Halevy.
— Słyszałam o nim, ale osobiście go nie znam.
— A ja go znam — rzekł Celestyn — byłem na dwóch jego odczytach. — O czem to? — Aha — o drogach handlowych polskich w 16-ym wieku.
— Zatem wiecie: mąż nauki, wyższy ponad wszelkie przesądy, znawca historji i tradycji polskiej, przyjaciel wybitnych członków polskiego towarzystwa — jednem słowem: Polak całą gębą, choć mojżeszowego wyznania. I w tym charakterze do mnie przemawiał.