Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   151   —

Warszawie stawała się coraz bardziej zagadkową. Jakżeż to? Furor teutonicus, zalawszy całą zachodnią połać Polski, dotarł do murów stolicy i utknął na miejscu? Oparła mu się Wisła, czy masa tych zapylonych szyneli syberyjskich, które waliły w ostatnich dniach bez przerwy ze Wschodu przez mosty i bruki warszawskie? — — Bitwa, jak potworny zegar, gadała regularnie grzmotem armat i trzaskiem karabinów, ciągle na jednem miejscu. Pókiż tego będzie i kiedy przechyli się zwycięstwo w tę, lub tamtą stronę?
Do wysokiego mieszkania Sworskiego przychodził codzień Celestyn Łuba „na koncert“, jak mawiał. Rzeczywiście z tego punktu oddalonego od zgiełku ulicy, a panującego nad cichą linją Wisły, można było wysłuchać dokładnie ryczącą harmonję bitwy. Celestyn zapalał się namiętnie do tej muzyki.
Był tu i dzisiaj, z panną Zofją Czadowską, która przyszła dla zasiągnięcia od Sworskiego komentarzy do niezrozumiałego łoskotu. Stali we troje przy oknach otwartych na Wisłę.
— Dwadzieścia dwa strzały armatnie na minutę — ogłosił Celestyn swe wyrachowanie, chowając do kamizelki zegarek.
To odkrycie nie wzruszyło nikogo. Mogło być i więcej strzałów. Biją przecie liczne baterje niemieckie, a odpowiadają forty.
Ale co znaczy kanonada, trwająca od tak dawna, ciągle z tych samych miejsc? — — Na to pytanie, którego nikt już nie formułował, tak było spospoli-