Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   143   —

Trudność polegała na tem, że trzeba było pokazać się na polu, a szczegółniej we wsi, z rannym, położonym na noszach, a zatem wywołać zbiegowisko i rzucić nasienie nieobliczalnych plotek.
— A pan Linowski, choć go obraliśmy ze wszystkich oznak, jak na złość wygląda ciągle na żołnierza — rzekł Sworski już żartobliwie, drwiąc sobie z kłopotu.
— Takim się już widać urodziłem — odparł Bronek z zadowolonym uśmiechem. — Ale poczekajcie, panowie; spróbuję, czy nie doszedłbym do wsi, opierając się na was.
Spróbowano postawić go na nogi, unosząc jak najsilniej pod pachy. Zaledwie postąpił parę kroków, zatrzymał się i syknął:
— Trudno będzie. — — Może panowie poszlibyście do wsi po furmankę, a ja tu poczekam.
— To niech Celestyn zostanie z panem, a ja pójdę do wsi.
Gdy doszedł do osady, zobaczył Tadeusz odrazu przy trzeciej od brzegu chałupie wóz drabiniasty naładowany świeżem sianem z drugiego pokosu. Tego właśnie było potrzeba. Koło wozu kręcił się chłop już niemłody, barczysty, nieufnie patrzący.
— Gospodarzu! nająłbym wasz wóz, razem z sianem, w drogę do Oblęgorka.
Chłop obejrzał Sworskiego wcale nieprzyjaźnie:
— A dopraszam się, czy to nie ta... rekwizycyja, co nas doszczętu już zmarnowała? Ostatnia szkapa — druga to somsiada — i siana do nowego roku nawet nie starczy.