Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   102   —

pomniały o wieczerzy, żadne nie poszły spać. Głupi Antek, widząc naocznie, jak to państwo podejmują wojskowych polskich, skłaniał się do przyjęcia propozycji porucznika: Inni popychali go przemocą ku domowi ekonoma, urągając i śmiejąc się rozgłośnie:
— Idź, zapisz się! — może cię odrazu za stół posadzą?
Wszystko, co żyło, śmiało się na okólniku. Dzwoniły serca szczęściem miodem, rozigranem, niepomne troski wojennej. Tylko niebo dumało i bladło coraz bardziej od zadumy, bo przez powietrze szły od czasu do czasu głuche stękania burzy przez ludzi wznieconej, przechodzącej gdzieś za horyzontem. Ludzie tutejsi już do niej zdążyli przywyknąć, jak do zjawisk przyrody. Gdy w chwałach uciszenia na okólniku dawały się słyszeć po dwa, po trzy z rzędu, strzały armatnie, pocieszano się lekkomyślnie:
— Dzisiaj to ta mizernie porykują sobie, dla postrachu. — I daleko od nas, gdzieści chyba z pod Sandomierza.
A z okien domu błyskały już czerwone gwiazdki świec i zajaśniał biały księżyc zawieszony nad stołem jadalnym, na podobieństwo firmamentu, który też zaczął się zapalać. Gwar buchał z wewnątrz przez otwarte szyby, a z gwaru wytrysła huczna piosenka:

Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani,
Że za ciebie giną chłopcy malowani?

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .