Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   38   —

kiej doniosłości i pilnej potrzeby. Co do tych rzeczy obowiązuje nas wszystkich zasada absolutnej solidarności. Pamiętacie, dobrodzieje moi?
— A jakże! a jakże!
Pan Apolinary przejmował się już rolą i tonem wyższego chóru przedstawicielskiego. Tajemniczość zaś była mu tem bardziej na rękę, że sam wiedział nie wiele więcej, niż to, co po krotce ogłosił rodakom, dążącym do wspólnego celu.
Otrzymał wprawdzie, razem z wezwaniem, jakąś kartę drukowaną — projekt nie projekt, odezwę nie odezwę?... Rzecz była tak pięknie i śmiało napisana, że przejęła zapałem czytelnika. Nareszcie coś napisanego z siłą i godnością! Ale do kogo? w jakim celu? — tego nie podejmował się rozstrzygnąć przed zasiągnięciem światła od kolegów centralnych. Pokazał więc tylko z daleka sąsiadom papier, dobyty z pugilaresu, potem zaś go schował, pomimo nalegań.
— Nie mogę, dobrodzieje kochani. Powierzono mi w zaufaniu. Ale ja nie wiem.... to jest: nie wiemy jeszcze, czy komitet czego nie zmieni w ostatniej chwili.
Rozmowa ograniczyła się zatem do zwykłej sąsiedzkiej o kłopotach i sperandach gospodarskich. Żywe ilustracye do tej prastarej gawędy mieniły się malowanym w pasy wachlarzem przed oknami wagonu. Mijały zielone i płowe łany zbóż,