Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   35   —

Nie zwlekał zatem. Przywdział długi surdut, strój uroczysty, który nosił z wdziękiem zupełnie narodowym, bynajmniej nie angielskim. Pożegnał żonę Teklę zafrasowaną pośpiechem i tajemniczością wyjazdu; pożegnał syna Janka, baraszkującego oddawna w domu rodzicielskim z powodu bezrobocia szkół miejskich — i wyruszył na stacyę kolei żelaznej.
Tam spotkał oczekujących na pociąg Gawłowskiego i Pawłowskiego. Powitał ich uprzejmie, jako swych wyborców, zdatnych może i na przyszłość, ale gdy się dowiedział, że jadą do Warszawy, wezwani na kawę do pana Gwiazdowskiego, osowiał nieco, urażony pewną równoległością swych przeznaczeń do losu tych drobniejszych sąsiadów, dobrych ludzi, to prawda, ale do polityki — żal się Boże!
Hołdując jednak zasadzie solidarności zwyczajnej (w odróżnieniu od solidarności radykalnej, wynalezionej przez twórców Stowarzyszenia) usadowił się z sąsiadami w jednym przedziale wagonu i zajął tylko lepsze miejsce przy oknie, zwrócony twarzą do lokomotywy. Wyborcy nie myśleli nawet zazdrościć tego miejsca swemu elektowi.
— Jakżeż! panie delegacie! należy się z urzędu.
Ale chcieli go zato wybadać co do przedmiotu i celu zebrania, na które jechali pospołu,