Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   31   —

mętne musiał mieć zrazu pojęcie o rządzeniu krajem, jak on, Apolinary, o swojem nowem dostojeństwie.
Najgorzej jednak wypadło porównanie między dwoma aniołami, a dwoma podróżnymi, którzy tu niedawno odprawiali zwiastowanie. Gdy zniknęli tamci, zapewnia Niemcewicz:

Słodki się zapach w powietrzu rozchodził,
Jak woń fijołków po deszczu wilgotnym.

Urok zaś panów Kotulskiego i Hyca zmniejszał się w stosunku odwrotnym ich oddalania się od progów Apolinarego. Tutaj niedawno jeszcze byli kochani; gdy zacichł turkot ich bryczki — wydali się już dziwnymi; po upływie zaś godziny przedzierzgnęli się w zupełnie zagadkowe postacie.
— Dyabli ich wiedzą, co za jedni?!...
Nowy dygnitarz reasumował w pamięci szczegóły swej przygody... Zaszczycony został zaufaniem współziomków, ale jakichś współziomków, których przed sobą nie widział. Nie odnajdywał we wspomnieniach lubego gwaru wyborów, stugębnego krzyku braci szlachty: vivat pan Apolinary! górą nasz Apolinary! — Wybrał go... jakiś nieznajomy komitet, no i — Gawłowski z Pawłowskim...
— Żeby przynajmniej ktoś trzeci... żeby tak