Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   24   —

nem, byłoby to jeszcze znośne. Mówi się niejedno. Ale »szkocki obrządek« przygnębił pana Apolinarego. Pierwszy raz o nim słyszał i pomyślał, że muszą oni jednak coś tam wiedzieć...
Nie chciano przeszkadzać tym razem zbawiennej medytacyi pana Budzisza, dopiero więc po dłuższej pauzie odezwał się pan Kotulski:
— Porzućmy tę dyskusyę. Nie o sąsiada pańskiego nam chodzi, lecz o pana. Tamten jest dla naszych obecnych zamiarów wątpliwej wartości, pan zaś jesteś wskazany nietylko przez swą nieposzlakowaną opinię, lecz i przez wybory. Pragniemy pana dla naszej pracy pozyskać; chcemy wiedzieć, czy pan przyjmujesz stanowisko delegata swego powiatu?
— Chwileczkę jeszcze... powiedzcie mi, czy ja tam jestem zapisany w waszym słowniku?
Pan Hyc przewrócił karty i odnalazł nazwisko Apolinarego Budzisza. Stał przy niem jeden tylko epitet:
»Użyteczny«.
— Widzi pan — rzekł Kotulski — nie działamy bez zasady, lecz na podstawie ścisłych informacyi.
— Widzę... a kto zbierał te informacye?
— To musi do czasu pozostać tajemnicą.
Pan Apolinary kiwał poważnie głową, fałdując obfity podbródek, na znak porozumienia. W istocie coraz mniej rozumiał. Walczył przytem w sumieniu swem z alternatywą: przyjąć i zostać wiel-