Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   151   —

bez ustanku, z małemi przerwami na posiłek. Niektórzy śpią nawet na miejscu.
— Mężowie pełni poświęcenia — nie mógł nie przyznać pan Apolinary.
— Bo to, panie, ogromne rzeczy się dzieją, po prostu ogromne...
Apolinary zdążał, sapiąc, za swym szybkonogim towarzyszem, ale dopadłszy raz jednego ze skarbników wielkich tajemnic, nie chciał go puścić zanim czegoś nie pochwyci z upragnionych, autentycznych powiadomień.
— Mówi pan prezes: ogromne? Może załatwiliście sprawę szkoły, bo rzeczywiście ogromnie na to czekamy.
— Załatwiamy zasadniczo kwestyę, obejmującą wszystkie inne. Mówimy z panami, którzy do nas specyalnie przyjechali z Moskwy.
— Czytałem, czytałem. Bawi u nas Pomorcew.
— I kilku innych. Wyobraź pan sobie, panie delegacie, że gdyśmy wczoraj odczytali Pomorcewowi nasz akt podpisany u Gwiazdowskiego — wie pan?
— A jakże, i ja podpisałem.
— Więc gdy Pomorcew objął treść naszego programu, po prostu zdumiał się.
— Wierzę, bardzo wierzę.
— I odrzekł... Tylko to jest tajemnicą.
— Niejedną ja już przechowuję, panie prezesie.