Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   148   —

Po paru minutach służący powrócił i oddał inny bilet:

»Joachim Sternstein-Gwiazdowski
najmocniej przeprasza, że z powodu sesyi przyjąć pana delegata nie może. Kongresu najprawdopodobniej nie będzie«.

— Tam do licha!... A powiedz-no, mój bracie — masz jeszcze pół rubla — co tam za sesya?
— A gadają tam, proszę pana, o bezrobociu w szkołach.
— Dziękuję ci.
Pan Apolinary odchodził od drzwi zamkniętych ugodzony podwójnym ciosem w serce.
— Nie będzie kongresu?... więc pilnaż była potrzeba taki urządzać rwetes z tym aktem?... No, no — dziwne... A mistrz mógłby mnie wpuścić na naradę. Nie jestem przecie obcy — i także coś wiem o bezrobociu szkolnem... Do dyabła z taką solidarnością! Powracał przez ulice, powleczone jakąś mgłą żałobną. Zabrakło bowiem nad miastem różowej illuminacyi złudzeń.
— Zapominają nawet, żem użyteczny...
Chodząc po mieście bez określonego celu, spotkał nawet paru znajomych ze »swoich ludzi«. Niedawno rzuciłby się do każdego z nich, wypytałby, udzielił własnych wiadomości i doświadczeń.