Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   130   —

— A on nic. Przybrał bardzo dumną postać — i zgodził się. Nawet nie wziął pieniędzy za resztę miesiąca, jak mu ofiarowałam, tylko za podróż i dwa tygodnie, które przesiedział.
Pan Apolinary zamyślił się, a potem rzekł miękkim głosem:
— Nie poznałem wcale tego młodzieńca...
— Nie żałuj go — już ja ci mówię.
Ten zbieg okoliczności jest przyczyną, że i my nie zdążyliśmy bliżej poznać pana Demla. Wiemy tylko, że miał rude włosy, że przywiózł z sobą kilka grubych książek i kilka paczek broszur. Że był ducha niezależnego i przyjacielem ludu. Przeszłość jego i pobudki działania pozostały dla nas tajemnemi. Chyba przyszłość go nam pokaże?
Po wyjeździe pana Demla rozterka między dworem a parobkami znikła. Dziedzic zaprosił do siebie swych pracowników, przyjął ich pochwaleniem Chrystusa, wysłuchał cierpliwie kilkunastu cudzych frazesów, zmyślonych faktów i niemożliwych żądań. Na to wszystko miał gotowe odpowiedzi. Dowiódł nieprawdy pogłosek, obalił wygórowane żądania prostym rachunkiem ekonomicznym. Skończyło się na paru drobnych ustępstwach i na wzajemnem zadowoleniu.
Po załatwieniu tych spraw domowych — jazda do pana Jana!
Ziembów, majątek pana Jana Rokszyckiego, miał swą fizyognomię osobną, wyróżniającą się