Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   129   —

— Na mój rozum, jabym mu nie wspominała ani o parobkach, ani o Justynowej. Zapłaciłabym co chce i poprosiłabym, aby się wynosił. Sposób nauczania nam się nie podoba.
— A bo i pewno. Słyszałeś, czego dziecko uczy?
— Słyszałam — niema sensu.
— Co to: sensu! Sodoma i Gomora! Chłopaka w tym wieku uczyć energii potencyalnej! Rzeczywiście, świat do góry nogami! Na szczęście, nie odrazu stawił się na wezwanie pan Demel. Przez ten czas dymisya, którą miał dostać, nabrała w radzie małżeńskiej form dyplomatycznych, skłaniając się do zdania pani Tekli. Pani Tekla wyjednała sobie nawet pozwolenie, że sama załatwi sprawę z Demlem, pod pozorem, że zna go lepiej, niż Apolinary, który ciągle był w podróży.
Gdy się Demel zjawił nareszcie, pani Tekla przyjęła go w pokoju przyległym do gabinetu męża i po kilku minutach już wyszła stamtąd z relacyą.
— Skończyłam: Za godzinę wyjeżdża, prosi tylko o konie do kolei.
— Cóż mu powiedziałaś?
— Zwaliłam winę na nas oboje. Powiedziałam, że jesteśmy ludźmi starej daty i zapatrujemy się inaczej na wychowanie syna.
— A on?