Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   5   —

Chociaż więc doszedł mozolnie do znaczenia słów pana Jana, nie posiadł równowagi w objęciu wszystkiego, co się dzieje w kraju, zaniedbał bowiem oddawna, jak się już rzekło, politykę wewnętrzną z powodu zajęć, jakie miał na dalekim Wschodzie.
A jednak sprawy krajowe rosły, mnożyły się i docierały ze wszech stron do uszu pana Budzisza, jak rój much natrętnych i pszczół miododajnych i os niebezpiecznych. Trzeba je było odróżniać, odpędzać albo osadzać w ulach. Pan Apolinary pod wiosnę tego roku niespokojnego, zaczął cierpieć coraz częściej na polityczny ból głowy: cisnęły się bowiem do uszu przeróżne zagadnienia, a rozwiązanie ich wisiało gdzieś daleko w powietrzu, poza sferą jasnych pojęć pana Apolinarego. Czuł w sobie powołanie na statystę, mającego gotową radę na każdą ewentualność, ale chciał też czasami i odpocząć, zdrzemnąć się. Pęd idei i wypadków nie dawał mu zasnąć.
Politykowanie wprowadziło pewne zmiany do przyzwyczajeń i dyety budzącego się statysty. Zamiast poobiedniej drzemki czytywał teraz dzienniki i pił więcej piwa, niż dawniej. Czytywał i wieczorem, zaczem później wstawał i zaniechał porannego obejścia gospodarstwa. Felczer miejscowy odradzał mu tych innowacyi, dowodząc uczenie, że około pięćdziesiątki zmiany trybu życia nie są zalecane, zwłaszcza, że apoplektyczna