Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   88   —

ktoś wykrzykuje. — To zawodne — oponuje poseł — trzeba nam regularnego żołnierza. — Wszczyna się pomruk. Warchoł pewien wskakuje na ławę i przemawia gwałtownie przeciw regularnym formacjom, które pociągną za sobą pomnożenie podatków. A nie dość ich to mamy? Król chce wojska regularnego, aby ustalić absolutum dominium, a gdzie złota wolność i prerogatyw y szlacheckie?! Na posła sypią się nagany, to znowu pochwały. Obrywa się i Królowi Jegomości. Wrzawa rośnie.
Szereg słuchaczy, siedzących przy Esplanadzie, przyjmuje to wszystko z uśmiechem pogodnym, rzeczy słysząc nie nowe, lecz zgrabnie dostosowane do aktualnych kłopotów z Gdańskiem. Niejeden profesor lubuje się dobrą archaizowaną polszczyzną. Skumin i panna Tolibowska zamieniają porozumiewawcze spojrzenia, ciesząc się, że oceniają sztukę zgodnie.
— Widzi pan tego, co stoi tuż za mówcą i gęsiem piórem notuje niby w księdze?
— No widzę — to ma być skryba, kronikarz.
— Nie — to sufler.
— Ach prawda! Bardzo dowcipnie pomyślane.
Znowu pan poseł wstąpił na ławę i, reasumując z szacunkiem usłyszane zdania, podaje niektóre w wątpliwość. Ostatecznie obstaje przy swem zdaniu co do ustanowienia regularnego żołnierza. Znowu fala opozycji... Jużby tego było dosyć — myśli niektóry ze słuchaczy.
Nagle mówca urywa. — Co to? trąbka. Hejnał triumfalny w cztery trąby. — Z przeciwnej strony