Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   56   —

Porwał się z krzesła i przeszedł się nerwowo po pokoju.
W tej chwili usłyszeli stąpanie w sąsiednim pokoju. Dobrze się zdarzyło, że nie siedzieli już obok siebie, blisko i w rosnącym upale niepowszedniej dysputy. Wszedł Ambroży Radomicki.
Odezwała się do niego żona, bardzo przytomnie:
— Wyobraź sobie, że Janek chce nas opuścić.
— Cóżto za niesubordynacja? — rzekł pan Ambroży dobrodusznie. — Mieliśmy jutro pojechać razem w sąsiedztwo.
— Daruj, ale muszę jechać zaraz do Warszawy. Otrzymałem list, wzywający mnie w sprawie jednej drobnej tranzakcji, która ma jednak dla mnie duże znaczenie.
Radomicki nie nalegał o poznanie szczegółów, zapytał tylko:
— Ale wrócisz do nas niebawem?
— Jak tylko będę mógł. Chociaż doprawdy zasiedziałem się już tutaj ponad wszelką przyzwoitość.
— Nie rób-że ceremonji. Pokój twój zarezerwowany będzie ciągle na twe usługi.