Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   317   —

Nastrojowi serca Dosi odpowiadały pokrzyki czajek, dolatujące od łąkowego gdzieś brzegu:
— Pii-uit! — pii-uit!
Urywane, radosne sygnały, zwiastujące zbliżanie się szczęścia.
— Tym razem — myślała Dosia — nie może być inaczej, jak dobrze. Skoro przyjeżdżają Janek z prałatem, to jużci nie aby mi zwiastować jaką katastrofę. Katastrofę ja zawsze sprowadzałam przez moje zachowanie się. Ale teraz już nigdy, nigdy! — Co on był winien w stosunku do mnie, ten kochany, i dlaczego taka byłam niedobra dla niego? — Trzeba mu zaraz zapłacić za jego udrękę — zapłacić po królewsku!
Wyobrażała sobie następnie, jak to będzie, gdy przyjadą.
— Czy Skumin poprosi ponownie ojca o moją rękę, czy uczyni to prałat w jego imieniu? — W każdym razie trzeba będzie zgodzić się odrazu. Ale jaka szkoda, że Janek nie miał przeczucia, aby przyjechać sam do mnie! Nie mógł wprawdzie przewidzieć, jak go przyjmę... Znowu moje dawne winy. Ja się z nim przecie muszę domówić do głębi, do wszystkiego, co jest między nami niedomówione. A przy tych świadkach... Wprawdzie wuj prałat jest bardzo miły i życzliwy naszemu związkowi. Jak on się zapalił już w Gdeczu do swojej misji sprowadzenia Janka do Radogoszczy! — No i dzisiaj przyprowadza go — musiał mu już oświadczyć, że go przyjmę, bom go do tego upoważniła. — Ojciec też nie ma najmniejszej wątpliwości co do oddania mnie Jankowi. — Ale zawsze