Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   314   —

— Zdaje się, że tak, wujaszku. Tylko nie wiem, co z tem wszystkiem począć. I nie wiem, czy on...?
Zamyślił się Radomicki.
— To trzeba sprawdzić — rozplątać, lub mocno związać. — Musicie się gdzieś spotkać. — Sprowadzić go do Gdecza nie mogę, bo mam ważne... wyjazdy temi czasy. Ale da się to przecie jakoś urządzić.
Po chwili odezwał się znowu:
— Przychodzi mi myśl.
— Prałat jedzie od nas do Warszawy. Zna przecie Skumina; mógłby mu coś pożytecznego powiedzieć. A to człowiek pewny i kawał dyplomaty. Poproś go — dla ciebie pewno to uczyni, bo on się w tobie też kocha.
— Co też wujaszek wygaduje! I kto mnie wogóle naprawdę kocha, oprócz wuja? Za wuja wyszłabym odrazu, gdyby mnie chciał i gdyby był wolny. Niema takich między moimi wielbicielami.
Chwyciła i ucałowała rękę Ambrożego, a on ją w przychyloną głowę. Żart bardzo był podobny do miłosnego rozrzewnienia.
Ambroży przeszedł kilkanaście kroków w milczeniu, nie pozwalając sobie spojrzeć na Dosię. Pod przymrużonemi powiekami ukrywał jakieś widzenie szczęścia ogromnie ponętne, ale według jego logiki i poczucia obowiązku zakazane — zatem nieziszczalne. Odepchnął je szybko od siebie i powrócił do roli serdecznie życzliwego wuja.
— Twój Janek — rzekł po chwili — zdaje się być wart ciebie. Bywał on może słaby w oporze prze-