Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   309   —

— Jakże to pani nagrodziła, czy skarciła piękny gest swego rycerza, który spółzawodnika aż kulą od Niej odpędził z narażeniem własnego życia.
— Mówiono mi — odparła Dosia — że gdy zapytano pana senatora, czy Skumin bił się z Bobrkowskim o moją rękę, odpowiedział pan, że mowy o mnie nie było w całym ich zatargu?
— Rzeczywiście układałem protokół, w którym ani słowa o pani nie wspomniano. Wydało mi się to stosowne, gdyż nie znałem zapatrywania pani na sprawę, a raczej na pomienionego rycerza.
— A pan senator jak się na niego zapatruje?
Chalecki zmienił lekki ton rozmowy na poważny, prawie uroczysty:
— Jest to chyba najdzielniejszy i najlepiej obiecujący człowiek, jakiego spotkałem wśród młodego pokolenia — a ja, przepraszam panią, patrzę jeszcze dobrze i kocham młodzież.
Dosia nagrodziła starego przyjaciela bardzo pięknem spojrzeniem.
Znowu prałat Lipski zaczepiał ją wesoło:
— Kiedyż ślub Dosi? Mam nadzieję, że znajdę się na nim, choć w asyście?
— Nie ode mnie to zależy — odpowiedziała Dosia.
— A od kogoż naprzykład?
— Chyba od Pana Boga.
— To w każdym razie. Chcesz, abym się na tę intencję pomodlił?