Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   308   —

Wercia wysłuchała wszystkiego ze skupioną uwagą. Nie krytykowała nic ze stanowiska moralnego, bo też i nie było tu wiele do zarzucenia; rzecz brała praktycznie.
— Jeżeli chcesz wyjść za niego — rzekła wreszcie — to trzeba go do tego zmusić.
— Jakimże to sposobem?
— Moja Dosiu! Kobiety piękne, jak my — możemy to sobie przyznać — mają takie sposoby z mężczyzną, o którym wiedzą na pewno, że jest pod silnym urokiem ich zmysłowego powabu.
— Więc jakże? Mam mu się rzucić na szyję?! — zawołała Dosia z przestrachem raczej, niż z oburzeniem.
— Ano — tak to się robi, oczywiście z człowiekiem kochanym i godnym zaufania.
— Ja tego nie potrafię!
— Jeżeli nie potrafisz, to musisz szukać innego sposobu. Narazie nie przychodzi mi inny do głowy.
Rozmowa ta uwięzła w pamięci Dosi. Pomyślała, że Wercia tym właśnie radykalnym sposobem musiała przyciągnąć do siebie Janka. Tylko oni oboje nie mieli do tego prawa. — Ale ona, Dosia z Jankiem, wolna z wolnym? — Jedynie duma wstrzymywała ją od takiego kroku; wstrętu do oddania się Jankowi nie czuła wcale.
Wogóle Dosia znalazła w Gdeczu duże zainteresowanie do projektu jej małżeństwa z Janem Skuminem. Już i ciocia Figa wypytywała ją troskliwie, jak ta sprawa stoi — i senator Chalecki dogadywał jej przyjaźnie: