Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   294   —

— Słychać, że obu odmówiła — dodał Bronisz.
— Co też opowiadasz! — spierał się Golanczewski. — Mogła odmówić Bobrkowskiemu, ale nie Skuminowi. Wprawdzie zrujnowany, ale wielkie nazwisko, piękna powierzchowność i może mieć świetną przyszłość. — Taki „Jan bez Ziemi“, jak go nazwała moja żona, gotów jeszcze zostać królem.
— W Anglji, i to nie dzisiaj.
— Żart żartem, ale słyszałem, że przeznaczony jest na naszego posła w Ameryce.
— To ty, Macieju, opowiadasz niestworzone rzeczy — wmieszał się znów Chwalibowski. — Jakie zasługi wprowadziłyby go na tak wysokie stanowisko?
— W każdym razie jest w ministerjum spraw zagranicznych i został temi dniami przypisany do poselstwa amerykańskiego. To wiem.
— Jako attache, to być może, ale to tytulik bez znaczenia. Właściwie jest on attache do spódnic naszych pań.
— A dajże pokój tym starym plotkom. Już się okazały bezpodstawnemi.
— No, niezupełnie — burczał uporczywie Chwalibowski.
Zaległo na chwilę milczenie. Znów się ktoś odezwał:
— Podobno Bobrkowski ciężko ranny?
— Słyszałem, że owszem — lekko.
Znowu milczenie. Wujaszki połknęły już wszystko i nie miały nic do przeżuwania. Ani duelantów, ani nikogo ze świadków nie było dotychczas w Bazarze,