Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   266   —

nie wiem. Chciałem cię poprostu zapytać, zanim posunąłbym się do jakichś projektów z Dosią.
Pomimo fizycznego wstrętu, którego nabrał nagle do Krysia, Jan nie mógł nie przyznać, że Kryś postąpił sobie względem niego uczciwie w tym wypadku. Aby zatem zatrzeć wrażenie złego humoru, rzekł:
— Zapal papierosa. Wytłumacz mi, jak ci to przyszło do głowy. Widziałem cię nieraz z Dosią, ale nigdy nie przypuszczałem tych zamiarów.
— Powiem ci szczerze: przyszło mi do głowy z nudów — z nudów nie z nią, ale z innemi. Te dawne romanse i romansiki z łatwemi paniami znudziły mnie. Przyjemne to do czasu, ale do niczego nie prowadzi. A tu minęła trzydziestka i wypada się ustatkować. Wziąłem się do panien. Ale z pannami z porządnego domu inna sprawa. Taka panna jest zwykle głupia, albo głupią udaje, i niewiadomo, co z niej jeszcze będzie. Można w paść szalenie: albo się rozwinie w jędzę, albo w kokotę, albo nudzić się z nią będzie trzeba całe życie poza miodowemi miesiącami. Może i która stanie się dobrą towarzyszką, ale zgóry niewiadomo — loterja. — Co innego z Dosią. Z tą się gada o wszystkiem, prawie jak z mężatką, i wie się zgóry, że będzie dobrą żoną, kiedy zechce. A że piękna, to się widzi, z naszą zaś wprawą, Janku, reszta łatwo się zgaduje.
Skumin słuchał tej filozofijki z uśmiechem zrazu, następnie z niesmakiem.
— Wszystko to pięknie — rzekł — ale czy przypuszczasz, że ona wyszłaby za ciebie?