Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   262   —

za drzewa, i mniej figlarny. Zato ustalała się gorąca, przyjazna komitywa. Skumin wygadał się, że pragnie poznać personel poselstwa amerykańskiego. Pani Canevari obiecywała, że wszystko to będzie u niej w przyszły czwartek — pojutrze. Uparła się też odwieźć Skumina do jego mieszkania.
Gdy stanęli przed frontem kamienicy na Żurawiej, pani Berta zapytała z pewnem zdziwieniem:
— Tu pan mieszka?
— Tutaj — bardzo marne mieszkanie — nie udało mi się znaleźć lepszego.
— Znajdę panu — odpowiedziała, obnażając rękę z rękawiczki do ucałowania na waletę — w przyjaźni jestem przedsiębiorcza.
Jeszcze Skumin nie doszedł do drzwi swoich na trzeciem piętrze, gdy usłyszał za sobą szybką pogoń i wołanie:
— Janek! Janek!
Kryś Ramułtowski biegł za nim po schodach.
— Czy można do ciebie?
— Bardzo cię proszę.
Skoro tylko znaleźli się w pokoju Skumina, Kryś zaczął:
— Wybierałem się właśnie do ciebie, alem po obiedzie chciał się przewietrzyć w Alejach, bo dzień ładny — aż patrzę: mija mnie pyszna limuzyna, a w niej Berta z kim? — Z Jankiem! — w konwersacji niezupełnie kryminalnej, ale bardzo ożywionej. Widzę, że się nie nudzisz w Warszawie.