Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   227   —

— Niepodobieństwo, panie hrabio. Jestem już oddawna Wielkopolanką, czyli obecnie wrogą i nienawistną Polką dla tych nowych Litwinów, którzy zagrabili nasze ziemie. Nie dostałabym nawet wizy litewskiej, gdybym chciała tam pojechać. Sam pan musi to wiedzieć. Czy pan odwiedził Hołojsk po wojnie?
— Niestety nie. Ale są jakieś sposoby przejazdu i powrotu. Sam widziałem sąsiadów naszych z Kowieńszczyzny w Warszawie i wybierających się zpowrotem.
— To tylko ci, którzy pozostali obywatelami litewskimi i posiadają tam ułamki swoich majątków. Ja nigdy nie byłam prawną właścicielką na Litwie; rodzice, rodzeństwo, ale nie ja. Nie mam nawet zasady dostania przepustki. A jakże hrabia?
— Ja jestem w jeszcze gorszej pozycji; optowałem za Polską.
— Tak — to już drzwi zamknięte i ziemia stracona. Jest pan jak ten Jan bez Ziemi. — A tęskni Pan za naszemi stronami?
— Jakże nie tęsknić! Piękny kraj i dobrzy ludzie.
— Nawet ci, którzy nas wyrzucili, rodowici Litwini, czyli chłopi. Ja ich dotychczas nie mogę nienawidzieć.
— Bo też nie oni nas ograbili, szanowna pani, ale te spekulanty i pachołki niemieckie, które tam rządzą.
— Tak, tak. — Tułamy się po świecie i zaczynamy na nowo życie osobiste, familijne i społeczne. Nie mówię o sobie, bo ja tu od lat z górą dwudzie-